wtorek, 25 marca 2014

Miasteczko Salem

Czytając książki nie lubię się za bardzo bać. Wystarczy delikatny dreszczyk emocji wywołany pościgiem lub sceną walki, czy z innej strony np. psychologiczną grą mordercy z ofiarą. Dlatego już lata temu odrzuciłam typowe horrory. Jednak istnieją książki wywołujące podskórne mrowienie, nie na tyle duże aby spać przy zapalonym świetle, ale wystarczające aby poczuć grozę sytuacji. Jedną z nich jest „Miasteczko Salem” Stephena Kinga.

Pisarz Ben Mears powraca do miasteczka, w którym spędził, jego zdaniem, najlepsze lata swojego dzieciństwa. Oficjalne nazwane Jeruzalem, jednak równie często zwane Salem, miasto to od lat żyje ustalonym rytmem. W historii Salem miały miejsce jedynie dwa wydarzenia przerywające codzienną monotonię. Jednym z nich był pożar, a drugim morderstwo i samobójstwo w domu Marstenów. I to właśnie ten dom najbardziej interesuje Bena, który ma związane z nim swoje własne, mroczne wspomnienia. Ben chce go wynająć, jednak ubiegają do dwaj mężczyźni, którzy kupują nieruchomość. Po pewnym czasie w dziwnych okolicznościach zaczynają umierać miejscowi ludzie…

W dobie powieści o miłych i asymilujących się z ludźmi wampirach, dobrze jest przypomnieć sobie, że kiedyś w literaturze te stworzenia były inaczej przedstawiane. Warto zapoznać się z ich inną, mroczniejszą i bezwzględną stroną. To właśnie daje nam King. Przy okazji, jeżeli tak jak ja nie czytaliście jeszcze kilkunastu książek tego autora i nie znacie jego stylu, możecie się przekonać, że King to urodzony pisarz. „Miasteczko Salem” to jego druga powieść, a jednak napisana bardzo dobrze. Piszę „jednak” ponieważ sam autor powiedział kiedyś, że na początku jego warsztat pisarski nie był najlepszy.

Polecam więc i „Miasteczko Salem” i generalnie twórczość tego autora. Polecam wam a przede wszystkim samej sobie, ponieważ dopiero przekonuje się do Stephena Kinga i mam zamiar nadrobić zaległości :)

niedziela, 2 marca 2014

Dzień Szakala

Gdyby ktoś mnie zapytał jakiś czas temu, czy lubię powieści sensacyjno-kryminalne, z całą stanowczością powiedziałabym, że nieszczególnie. Jednak w ostatnim czasie przeczytałam dwie książki, które zmieniły moje zdanie o tym nurcie. Jedną z nich, wartą szczególnej uwagi, jest wydany w 1971 roku „Dzień Szakala” Fredericka Forsytha.

„Akcja powieści rozgrywa się we Francji w latach 1963–1964. Grupa zamachowców z OAS po kolejnym nieudanym zamachu na prezydenta Charles'a de Gaulle'a postanawia wynająć zawodowego zabójcę, by ten ostatecznie zlikwidował prezydenta. Zabójcą tym jest Anglik posługujący się pseudonimem "Szakal" (z franc. Chacal). Informacja o możliwym zamachu dociera do francuskiej policji, do schwytania zabójcy zostaje wyznaczony komisarz Claude Lebel.”[1]

Co jest ciekawe w tej powieści, to fakt, że od początku wiemy, iż nie doszło do planowanego zamachu. Autor daje również do zrozumienia, że tożsamość wynajętego zamachowca nie została nigdy ustalona. Pokazany jest cały cykl planowania i przygotowywania akcji: zdobycie fałszywych dokumentów, broni, wybranie miejsca; poznajemy również szczegóły akcji policyjnej – pracę oficerów śledczych oraz przygotowywanie obławy na zamachowca. Przez szczegółowe rozpisanie wszystkich etapów pracy - zarówno zamachowca jak i organów ścigania - mamy wrażenie prawdziwości całej akcji. Do tego kilka faktów historycznych, parę istniejących w rzeczywistości osób i wychodzi realny obraz zamachu na prezydenta Francji.

Akcja trzyma czytelnika w napięciu od początku do końca. Ilość przewidzianych rozwiązań, w jaki sposób może potoczyć się próba zamachu oraz jakim torem idzie policyjne myślenie, wskazuje na wielką błyskotliwość autora. Książkę czyta się bardziej jak reportaż w oparach kryminału niż stricte powieść kryminalną. Literatura na światowym poziomie.