Jak chyba każdy mam
swoje ulubione okresy w historii. Tym samym lubię czytać książki,
których akcja jest w nich osadzona. Jednym z nich jest przełom
wieków XIX i XX. Powolne przejście od światła świec do
elektryczności, od konnych powozów do aut, zmiana obyczajów i
zapatrywań na świat. Dla mnie osobiście ma to nieodparty urok.
Dlatego z chęcią sięgnęłam po „Sagę rodu Forsyteów” Johna
Galsworthy.
Akcja zaczyna się w
latach ’80 XIX wieku i opowiada o rodzinie, a właściwie
należałoby powiedzieć o rodzie, bogatych posiadaczy. Zamieszkują
w Londynie lub w rezydencjach na wsi, należą do ekskluzywnych
klubów i szczycą się swoim nazwiskiem. Bo w ich przypadku nazwisko
nie tylko mówi kim są formalnie, ale też świadczy o pewnym
sposobie bycia, a nawet o konkretnych cechach charakteru, wspólnych
dla wszystkich członków rodziny (np. żyłka do interesów i
niechęć rozstawania się z pieniędzmi).
Mimo swojej pozycji mają
problemy jak wszyscy, a jako, że rodzina jest duża, ciągle coś
się dzieje. Może nie brzmi to zachęcająco dla potencjalnego
czytelnika - kto chce czytać o bogatych ludziach z minionej epoki.
Ale ta książka bardzo ciekawie ją oddaje. Wśród trzech pokoleń
widać ogromne rozbieżności. Dziadkowie tkwią jeszcze w epoce
wiktoriańskiej, rodzice chcą nadążyć za szybko zmieniającym się
światem, a młodzi odrzucają już większość konwenansów i
cieszą się życiem.
Jak dla wielu osób, dla
których czytanie książek (szczególnie papierowych) jest
największą pasją, życie pozbawione radia, telewizji i komputerów
wydaje mi się czarujące. Ręcznie pisane listy, bogata biblioteka i
niespieszne życie. Znajdując chwilę czasu mogę przynajmniej o tym
poczytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz