W
minionym tygodniu po raz kolejny przeczytałam „Lolitę”
Vladimira Nabokova. Pierwszy raz sięgnęłam po nią tuż po mojej
maturze, kiedy wyznaczyłam sobie zadanie przeczytania kilku powieści
określanych mianem arcydzieł literatury. „Lolita” od razu mnie
zachwyciła. Styl pisania, dobór słów, historia tak różna od
tego co czytałam dotychczas. Widać rękę mistrza. Od tego czasu
minęło 5,5 roku i natchniona przez koleżankę, która pisze pracę
o Nabokovie, postanowiłam przeczytać ją jeszcze raz.
Tak
naprawdę nawet zarys fabuły w tym przypadku musi zabrać trochę
miejsca i niestety będzie mały spoiler. Jest to rzekomo
autobiografia głównego bohatera, który przybiera pseudonim Humbert
Humbert. Wychowany we Francji, w wieku 13 lat zakochuje się ze
wzajemnością w równolatce Annabel. Ich uczucie zostaje przerwane
przez śmierć Annabel, spowodowaną tyfusem. Od tego czasu bohater
zaczyna mieć swego rodzaju obsesję na punkcie małych dziewczynek,
które są gdzieś w połowie drogi między dzieciństwem a
pierwszymi oznakami dorosłości. Nazywa je nimfetkami. Przed
wybuchem II wojny światowej bohater przenosi się do Stanów
Zjednoczonych. W 1947 roku trafia do domu Charlotty Haze, wdowy
mieszkającej z 12-letnią córką Dolores. Widzi w niej wcielenie
swojej dawnej miłości. Po krótkim czasie Humbert pod przymusem
żeni się z Charlottą, miesiąc później ginie ona w wypadku
samochodowym. Humbert zabiera Lolitę (jak nazywa swoją pasierbicę)
z obozu wakacyjnego i wyrusza z nią w roczną podróż po Stanach. W
czasie tej podróży Humber chce wykorzystać Lolitę, ale to w końcu
ona uwodzi jego i okazuje się, że nie był on jej pierwszym
partnerem seksualnym. W końcu osiedlają się w
Beardsley, małym miasteczku w Nowej Anglii. Humbert odgrywa rolę
ojca dziewczyny i posyła ją do prywatnej szkoły dla dziewcząt.
Jest zazdrosny i ściśle kontroluje wszystkie jej spotkania
towarzyskie, zabrania jej chodzenia na randki i udziału w
prywatkach. Po kilku miesiącach znowu wyruszają w podróż, podczas
której Lolita ucieka. Następne ich spotkanie następuje dopiero po
3 latach. Nie jest to koniec historii, ale dla osób, które
nie czytały niech chociaż zakończenie pozostanie tajemnicą.
Kilka lat temu, poza
oczywistym faktem zachwytu nad książką, potrafiłam w jakiś
sposób wytłumaczyć zachowanie głównego bohatera. Jego samotność,
poszukiwanie miłości, usprawiedliwianie, że przecież kiedyś
dziewczynki w wieku 12, 13 lat wychodziły za mąż i rodziły dzieci
nawet mnie przekonywały. Tym razem czytając zauważyłam u siebie
zmianę nastawienia,
zmianę subtelnych odczuć w stosunku do bohaterów i opisywanej
sytuacji. Moje współczucie zastąpiła pewność, że bohater nie
powinien opuszczać klinik psychiatrycznych, w których już
wcześniej bywał. Dziwnie lokowana miłość jawi mi się jako
pedofilia w czystej postaci. Tłumaczenie sobie „dziewczyna też
nie była bez winy” zamieniam na „jak on mógł tak zniszczyć
jej życie?”. And so on.
Niech
Was nie zniechęca moja opinia o treści, ponieważ ta książka to o
wiele więcej niż tylko fabuła. To mistrzostwo stylu, zawierające
w sobie wiele odniesień do innych dzieł literackich i tekstów
kultury, mnogość aliteracji i gier słownych. To również
interesujący obraz społeczeństwa amerykańskiego lat '40 i '50.
Należy również dodać, że słowo „nimfetka” wymyślone przez
Nabokova weszło do słownika i funkcjonuje w mowie potocznej po dziś
dzień. To pozycja, której nie muszę polecać. Rozumie
się samo przez się, że trzeba ją przeczytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz