sobota, 23 lutego 2013

Matrix po rosyjsku


Wszyscy pamiętamy świat Matrixa, w którym ludzie żyją w rzeczywistości wykreowanej przez maszyny. Aby zacząć żyć w prawdziwym świecie trzeba zażyć tabletkę i odłączyć się od programu komputerowego. To była wersja soft, u Władimira Sorokina w powieści „Lód” jest wersja hard. W 1908 roku na Syberii miała miejsce katastrofa tunguska. Spowodowało ją 23 tysiące cząsteczek Światłości, które rozproszyły się, przeszły ewolucje i zamieniły w ludzi. Osoby będące owymi cząsteczkami to niebieskoocy blondyni, którzy jak cała ludzkość są uśpieni i nie wiedzą o swoim przeznaczeniu. Aby ich obudzić, trzeba dokonać rytuału uderzenia lodowym młotem w serce - serce przemówi i wypowie swoje prawdziwe imię. Dopiero wtedy wiadomo, że dany człowiek to na pewno cząstka Światłości. Ten kto nią nie jest umiera, ale to przecież konieczna ofiara. Gdy zostaną obudzone wszystkie cząstki, Ziemia przestanie istnieć, a Światłość odzyska swój pierwotny kształt.

Czego w tej książce nie ma! Jest idea nadczłowieka, i totalitaryzm, i światłość jako symbol pierwotnej mądrości i miłości, i oczywiście motyw snu – cała ludzkość jest uśpiona, nie żyją prawdziwym życiem, są tylko chodzącymi workami mięsa. Niestety jest tu coś jeszcze – ogromna ilość przekleństw oraz scen niemalże pornograficznych. Rozumiem chęć stworzenia odpowiedniego klimatu, ale moim zdaniem braki w fabule uzupełniane wulgaryzmami to pójście na łatwiznę. Dla mnie osobiście najbardziej pomysłowe w tej książce jest użycie katastrofy tunguskiej jako początku historii. Jest ona zdarzeniem prawdziwym, do dzisiaj niewyjaśnionym i klimatycznie bardzo pasuje do tej powieści.

Przed sięgnięciem po „Lód” czytałam wiele pochlebnych opinii na temat książki, jednak moje odczucia trochę się różnią - jestem raczej rozczarowana. Czyta się z zainteresowaniem, jednak niedociągnięcia w fabule raziły mnie równie mocno jak przekleństwa. Do tego brak tu dobrze nakreślonych bohaterów. Oprócz jednej kobiety, której życie poznajemy prawie w całości, cała reszta to tylko dane, jak w kartotece policyjnej: Jan K., 34 lata, blondyn, niebieskie oczy, dobrze zbudowany, itp. Mimo wszystko książka broni się jako dobra, postmodernistyczna powieść.

sobota, 16 lutego 2013

Książka idealna


Pierwszy raz zdarzyło mi się przeczytać powieść, która nie ma dla mnie żadnych minusów, żadnych negatywnych elementów. Po prostu wszystko mi się podoba. Tą książką jest „Zabić drozda” autorstwa Harper Lee. Sięgnęłam po nią, ponieważ tytuł ten jest znany i polecany przez wiele osób, ale obecnie rzadko już się o niej słyszy. Wynika to być może z faktu, że została wydana w 1960 i jest jedyną książką tej autorki. Nawet Nagroda Pulitzera nie zapewnia wiecznej sławy.

Akcja dzieje się w latach '30 XX wieku, w małym miasteczku w Alabamie. Głównymi bohaterami są dzieci i to z ich perspektywy widzimy świat. Kilkuletnia Jean Louise, zwana Smykiem, oraz jej starszy brat Jeremy (Jem) to dzieci adwokata Atticusa Fincha. W wakacje dołącza do nich Dill, który przyjeżdża na lato do ciotki mieszkającej niedaleko rodzeństwa. Razem usiłują wywabić z domu swojego sąsiada, którego od lat nikt nie widział. Plotki powtarzane przez okolicznych mieszkańców sprawiają, że dzieci uważają go za psychopatę, prawda okazuje się jednak zupełnie inna. Najważniejszą sytuacją przedstawioną w książce jest proces czarnoskórego Toma Robinsona, który został oskarżony o zgwałcenie białej dziewczyny. Atticus zostaje jego obrońcą z urzędu, jednak wierzy w niewinność Toma i angażuje się w jego obronę. Przez swoją postawę jest napiętnowany przez część mieszkańców miasteczka.

Smyk obserwuje mieszkańców miasta oraz swojego ojca, który zmaga się z uprzedzeniami sąsiadów. Analizuje i wyciąga wnioski, po raz pierwszy dotyka jej dobro i zło, które nie jest czymś oczywistym. Instynktownie wyczuwa, jak powinno być i obserwuje, że na świecie często jest na odwrót. Książka ta pełna jest oczywistych prawd, które jednak warto sobie uświadomić, powiedzieć na głos. Moim zdaniem jest to skarbnica wiedzy o życiu, nawet jeżeli całość wydaje się nieco naiwna, tak jak naiwne są dzieci.

Powieść jest w pewnym sensie autobiograficzna, ponieważ Harper Lee faktycznie mieszkała na południu Stanów, a jej ojciec był prawnikiem. Inspiracją dla postaci łobuzerskiego Dilla był Truman Capote, z którym Lee przyjaźniła się w dzieciństwie. Klimat lat '30, parnych letnich dni, a także klimat stosunków międzyludzkich w tamtych latach, jest oddany znakomicie. Można wręcz poczuć słońce oraz wścibskie spojrzenia sąsiadów na twarzy. Polecam!

sobota, 9 lutego 2013

Magia?


Zaintrygowana zwiastunem filmu opartego na książce, sięgnęłam ostatnio po „Piękne istoty” autorstwa dwóch pań: Kami Garcii i Margaret Stohl. Jest to kolejna powieść dla młodzieży, która biła rekordy sprzedaży (pierwsza dziesiątka Amazon.com w 2009 roku), i kolejna, która ma dobrze znany schemat. Ona i on, trochę wyobcowani, nieprzystający do rówieśników, zakochują się w sobie, a oprócz tego pojawiają się niezwykłe zjawiska (w tym przypadku magia). Mimo, że nie mogę jej z czystym sumieniem polecić, postanowiłam o niej napisać, gdyż w przypadku powodzenia filmu ruszy lawina zainteresowania książką.

Jest to histora Leny Duchaness, która pochodzi z rodu Obdarzonych. Każdy z jej rodziny w dniu szesnastych urodzin dowiaduje się, czy będzie służył białej czy czarnej magii. Nie mają wpływu na to, którą ścieżkę wybiorą. Lenę poznajemy, gdy do jej urodzin pozostaje 5 miesięcy. Akcja widziana jest oczyma drugiego głównego bohatera, Ethana. Jest on zwykłym nastolatkiem, mieszkającym w prowincjonalnym (fikcyjnym) miasteczku Gatlin. Od kilku miesięcy w jego snach pojawia się dziewczyna, którą w końcu spotyka na szkolnym korytarzu. Jest nią właśnie Lena. Dziewczyna zamieszkuje u swojego wujka Macona, który prawie nie wychodzi ze swojej rezydencji, przez co w mieście jest uważany za dziwaka.

Bohaterowie zakochują się w sobie i starają się znaleźć sposób, aby Lena w dniu swoich zbliżających się urodzin nie musiała przechodzić na stronę czarnej magii (dziewczyna jest przekonana, że to właśnie czarna magia jest jej przeznaczeniem). W tle przedstawiona jest dziwna sytuacja rodzinna Ethana (którego ojciec od śmierci swojej żony prawie nie wychodzi ze swojego pokoju, twierdząc, że pisze książkę, czego jednak nie robi) oraz sytuacja w szkole (w której grupa osób popularnych odrzuca Lenę, a później również jej chłopaka).

Jak wspomniałam wcześniej, dla mnie jest to pewien utarty schemat. Problemy nastolatków czy dziwne relacje rodzinne są w wielu książkach. Czarownice są ostatnio trochę mniej eksploatowane, dzięki czemu można uniknąć uczucia, że czytamy ciągle o tym samym. Do tego mam wrażenie, że występuje tu duża idealizacja postaci, które czytają poważne lektury i interesują się poezją, nie oglądają telewizji i nie grają w gry komputerowe. Trochę prawdopodobieństwa nadaje sytuacji fakt, że główny bohater ukrywa przed kolegami swoją czytelniczą pasję.

Generalnie książka nie jest zła, czyta się szybko, ale chyba zaczynam odczuwać przesyt młodzieżową literaturą amerykańską, która zagnieździła się na pewnym poziomie i nie czuje potrzeby podskoczyć wyżej. Po przeczytaniu połowy książki nadal nie mogłam się zdecydować, czy jest ona dobra czy zła. Jest chyba po prostu nijaka.