czwartek, 30 stycznia 2014

Ojciec chrzestny

Akcja „Ojca chrzestnego” rozgrywa się w ciągu pierwszego dziesięciolecia po II wojnie światowej, w Nowym Jorku. Miastem rządzi pięć rodzin mafijnych, a każda z nich ma odrębną działalność – dzięki temu żyją we względnym pokoju. Rodzina Corleone, na czele z charyzmatycznym Don Vito, oficjalnie utrzymuje się z importu włoskiej oliwy, jednak tak naprawdę zarządza hazardem. Dzięki swojemu przywódcy, rodzina ta jest najbardziej poważana w mieście. Don Vito to człowiek mądry i powściągliwy, z wielką intuicją. Wiele osób zwraca się do niego o pomoc, a on prawie nigdy nie odmawia. W zamian prosi jedynie o przysługę, którą wykorzysta w przyszłości.

Krótko po ślubie swojej jedynej córki Connie, Don Vito zostaje postrzelony, a jego rodzina musi zdecydować, kto w czasach kryzysu przejmie dowodzenie. Od początku wiadomo, że nie będzie to średni syn, Freddie, gdyż pozostaje w szoku po strzelaninie. W grę wchodzi jeszcze najstarszy syn Sonny, który jednak jest zbyt porywczy, oraz Michael, który chce odciąć się od rodziny i nie zamierza iść w ślady ojca. W wyniku nieostrożnych działań Sonny’ego dochodzi do wojny między rodzinami, i nieoczekiwanie to Michael okazuje się być najlepszym następcą swojego ojca.

„Ojciec chrzestny” to książka niezwykła - dla każdego może ona opowiadać o czymś innym. Dla jednych to po prostu książka o mafii, jej hierarchii i działalności. Dla innych to opowieść o wartościach: o miłości, przyjaźni, rodzinie, lojalności. Bo może to być książka zarówno o złych jak i dobrych rzeczach. Widać tu walkę między siłą charakteru a siłą mięśni, którą zdecydowanie wygrywa ta pierwsza. Trup ściele się gęsto, ale umierają tylko ci nielojalni, którzy zdradzili rodzinę i wyznawane przez nią wartości. Z drugiej strony – czy jest wytłumaczenie dla zabójstwa?

Dla mnie to książka pełna sprzeczności. Z jednej strony nie można określić Vita Corleone mianem złego człowieka, z drugiej strony ciężko go usprawiedliwiać. Wiemy, że mafia to zła organizacja, ale czytając tę książkę ciężko nie zazdrościć jej członkom tego wsparcia, które mają na co dzień. I tak można by bez końca. Czyta się bardzo dobrze i na pewno powieść ta zasługuje na bycie w zestawieniu najlepszych powieści kryminalnych wszechczasów. Stawiano jednak zarzuty, że Mario Puzo wybielił i przeintelektualizował obraz mafii. Dla porównania można przeczytać książkę Nicholasa Pileggi „Chłopcy z ferajny”, która uważana jest za wierniejszy jej obraz. Polecam obie.

czwartek, 16 stycznia 2014

2013 - podsumowanie

Jako, że rok 2013 już minął, można pokusić się o pewne jego podsumowanie. A skoro mam tu pisać o książkach, będzie to podsumowanie czytelnicze. Otóż tak:

- Łącznie przeczytałam 95 książek (fanfary),
- Największą grupę - 44 - stanowią pozycje z zakresu fantastyki (mimo, że liczba kojarzy się raczej z klasyką ;) ),
- Z kanonu literatury, pozycji ważnych i uznanych, przeczytałam 20 książek,
- Najwięcej lektur przetrawiłam w listopadzie, bo aż 11 (ach, słodkie bezrobocie),
- Udało mi się zakończyć dwa dobrze znane cykle: Harry’ego Pottera (no nie powiem, trochę to trwało…) oraz Southern Vampire Mysteries.

Kilka uwag ogólnych:

- Na pewno nie zawiodłam się na książkach już uznanych przez świat za warte przeczytania. Przeminęło z wiatrem, Wielkie nadzieje, Wojna i pokój – zrobiły na mnie wrażenie, i na pewno długo pozostaną w mojej pamięci;
- Po latach przekonałam się do Andrzeja Sapkowskiego i będę sukcesywnie przerabiać sagę o Wiedźminie;
Nadal czytam dużo o wampirach, głównie w książkach przeznaczonych dla młodzieży - i nie wstydzę się tego!

Na co czekam w 2014 roku:

- Żeby George Martin szybciej machał piórem (albo klikał na klawiaturze) i skończył VI część Sagi lodu i ognia;
- Na Miasto niebiańskiego ognia Cassandry Clare, czyli VI część cyklu Dary Anioła (premiera w maju);
- Na trochę zbędnych pieniędzy, aby zakupić kolejne części Kronik wampirów Anne Rice – mimo przejścia w fazę e-booków nadal mam ambicję posiadać je wszystkie u siebie na półce.

Mam nadzieję, że w tym roku przeczytam jeszcze więcej jeszcze lepszych książek, czego i wam życzę. No i zaglądajcie tu czasem :)

środa, 15 stycznia 2014

Nocarz

Kiedy bierzemy do ręki książkę, napisaną przez wojskowego lekarza z talentem pisarskim, możemy być pewni, że będzie ciekawa. Jeżeli do tego jest to fantastyka, a akcja rozgrywa się wśród polskich służb specjalnych, już jest intrygującą. A teraz wyobraźcie sobie, że ten pisarz to kobieta! I tak właśnie otrzymujemy książkę Magdaleny Kozak zatytułowaną „Nocarz”.

Główny bohater, Jerzy Arlecki, rozpoczyna służbę w ABW. Zamiast jednak być polskim Bondem, jego zadanie polega na siedzeniu w biurze i wyszukiwaniu wszelkich możliwych (bezsensownych jego zdaniem) informacji o wampirach. Po jakimś czasie ma w końcu okazję uczestniczyć w akcji, podczas której umiera… i rodzi się jako Vesper. Od tej chwili jest wampirzym członkiem specjalnej komórki ABW – Nocarzy, która tropi tzw. Renegatów. Renegaci w przeciwieństwie do „dobrych” wampirów nie piją sztucznej krwi tylko ludzką i nie podoba im się narzucony porządek. W końcu dochodzi do starcia między grupami, a Vesper przestaje być pewien, że nie mógłby zdradzić Nocarzy…

Nigdy nie przepadałam za umieszczaniem wampirów w polskiej rzeczywistości - jakoś mi to nie pasowało. Jednak w książce Magdaleny Kozak w ogóle mi to nie przeszkadza.  Wątek wampiryzmu jest równoważony przez wątek militarny, przez co nie ma się wrażenia, że jest to kolejna historia, która ma udowodnić, jakie to wampiry są miłe  i sympatyczne (mam wrażenie, że te złe już wymierają w literaturze). Można się trochę zniechęcić początkiem, jednak później akcja rozwija się szybko i wciąga.

Książka jest dobrze napisana, czyta się szybko i przyjemnie. Na pewno sięgnę po kolejną część. Cieszy mnie, że w Polsce nie tylko panowie piszą fantastykę, a wręcz niektórzy mogliby brać przykład, że lepiej iść w jakość, a nie w ilość (jak czytacie polską fantastykę to wiecie do kogo piję). Polecam nie tylko fanom wampirów.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Inferno

Dla odmiany chciałabym napisać parę słów o książce, po którą sama bym nie sięgnęła, ale tak się zdarzyło, że dostałam ją w prezencie. A jak książka już jest, to czemu jej nie przeczytać? Tym sposobem moją ostatnią lekturą było „Inferno” Dana Browna. Autora nikomu przedstawiać nie trzeba. Twórca poczytnych książek z Robertem Langdonem w roli głównej jest znany nie tylko jako pisarz ale również jako muzyk, autor takich numerów jak „Happy frogs” czy „Suzuki elephants” (mniej znana ścieżka jego kariery, zainteresowanych odsyłam do anglojęzycznego wpisu o ww. na Wikipedii).

Fabuła powieści skonstruowana jest wokół kolejnej zagadki, którą ma rozwiązać profesor Langdon. Problem polega na tym, że budzi się on w szpitalu, nie pamiętając ostatnich dwóch dni, które najwyraźniej miały kluczowe znaczenie, aby dowiedzieć się jak i dlaczego znajduje się we Florencji zamiast u siebie w mieszkaniu. W toku rozwijającej się akcji czytelnik dowiaduje się, że Langdon została zaangażowany przez WHO aby znaleźć miejsce, w którym szalony naukowiec prawdopodobnie umieścił wirusa zagrażającego całej ludzkości. Drogę do tego miejsca znaleźć może tylko ten, kto świetnie zna treść „Boskiej komedii” Dantego, gdyż właśnie to dzieło prowadziło owego naukowca w jego chorej próbie zmiany świata.

W teorii mamy wszystkie elementy dobrej książki: wyrazistą główną postać, piękną pomocnicę, intrygę obudowaną wokół postaci niespełna rozumu geniusza oraz arcydzieła literatury, a także realne problemy współczesnego świata oraz mnóstwo ciekawych (prawdziwych) informacji o europejskich (i nie tylko) zabytkach. W praktyce jest gorzej. Gdyby odjąć opisy wszystkich miejsc, w których znajdują się bohaterowie, wszystkich obrazów, pomników i ulic, z prawie 600 stron pewnie zostałaby połowa. Jeżeli chciałabym zapoznać się z zabytkami Italii, to przeczytałabym przewodnik turystyczny, a nie powieść. Przez opisywanie każdego kamienia akcja bardzo traci na wartkości. Na początku książka wciąga, potem ma się raczej wrażenie taplania w mule. Do tego skonstruowana jest intryga w intrydze, a taka akcja musi być bardzo dobrze utkana, żeby czytelnik czuł się zaintrygowany, a nie oszukany. Ja poczułam się oszukana.

Reasumując: fani Dana Browna będą zadowoleni, cała reszta – niekoniecznie. Czas przy lekturze leci szybko, ale wrażenie (jeżeli w ogóle jest) nie pozostaje na długo. Plusem jest sam temat podjęty przez autora, który może dać początek głębszym przemyśleniom o zagrożeniach współczesnego świata. Nie można również zapomnieć o „Boskiej komedii” wielokrotnie przytaczanej, chociaż osoby, które po lekturze „Inferna” będą chciały przeczytać dzieło Dantego, mogą szybko się zniechęcić – to nie to samo co rozrywkowa literatura XXI wieku.