Dla odmiany chciałabym napisać
parę słów o książce, po którą sama bym nie sięgnęła, ale tak się zdarzyło, że
dostałam ją w prezencie. A jak książka już jest, to czemu jej nie przeczytać?
Tym sposobem moją ostatnią lekturą było „Inferno” Dana Browna. Autora nikomu
przedstawiać nie trzeba. Twórca poczytnych książek z Robertem Langdonem w roli
głównej jest znany nie tylko jako pisarz ale również jako muzyk, autor takich
numerów jak „Happy frogs” czy „Suzuki elephants” (mniej znana ścieżka jego
kariery, zainteresowanych odsyłam do anglojęzycznego wpisu o ww. na
Wikipedii).
Fabuła powieści skonstruowana
jest wokół kolejnej zagadki, którą ma rozwiązać profesor Langdon. Problem
polega na tym, że budzi się on w szpitalu, nie pamiętając ostatnich dwóch dni,
które najwyraźniej miały kluczowe znaczenie, aby dowiedzieć się jak i dlaczego
znajduje się we Florencji zamiast u siebie w mieszkaniu. W toku rozwijającej
się akcji czytelnik dowiaduje się, że Langdon została zaangażowany przez WHO
aby znaleźć miejsce, w którym szalony naukowiec prawdopodobnie umieścił wirusa
zagrażającego całej ludzkości. Drogę do tego miejsca znaleźć może tylko ten,
kto świetnie zna treść „Boskiej komedii” Dantego, gdyż właśnie to dzieło
prowadziło owego naukowca w jego chorej próbie zmiany świata.
W teorii mamy wszystkie elementy
dobrej książki: wyrazistą główną postać, piękną pomocnicę, intrygę obudowaną
wokół postaci niespełna rozumu geniusza oraz arcydzieła literatury, a także
realne problemy współczesnego świata oraz mnóstwo ciekawych (prawdziwych)
informacji o europejskich (i nie tylko) zabytkach. W praktyce jest gorzej.
Gdyby odjąć opisy wszystkich miejsc, w których znajdują się bohaterowie,
wszystkich obrazów, pomników i ulic, z prawie 600 stron pewnie zostałaby
połowa. Jeżeli chciałabym zapoznać się z zabytkami Italii, to przeczytałabym przewodnik turystyczny, a nie powieść. Przez opisywanie każdego kamienia akcja
bardzo traci na wartkości. Na początku książka wciąga, potem ma się raczej
wrażenie taplania w mule. Do tego skonstruowana jest intryga w intrydze, a
taka akcja musi być bardzo dobrze utkana, żeby czytelnik czuł się
zaintrygowany, a nie oszukany. Ja poczułam się oszukana.
Reasumując: fani Dana Browna będą
zadowoleni, cała reszta – niekoniecznie. Czas przy lekturze leci szybko, ale
wrażenie (jeżeli w ogóle jest) nie pozostaje na długo. Plusem jest sam
temat podjęty przez autora, który może dać początek głębszym przemyśleniom o zagrożeniach
współczesnego świata. Nie można również zapomnieć o „Boskiej komedii”
wielokrotnie przytaczanej, chociaż osoby, które po lekturze „Inferna” będą chciały
przeczytać dzieło Dantego, mogą szybko się zniechęcić – to nie to samo co
rozrywkowa literatura XXI wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz