sobota, 29 grudnia 2012

"Republika" czyli nastoletni agenci w akcji

„Republika” to 13 tom serii „Cherub”, opowiadającej o tajnych agentach w wieku od 12 do 17 lat, którzy działają na zlecenie rządu Wielkiej Brytanii. Ich głównym atutem jest fakt, że nikt nie podejrzewa dzieci o szpiegowanie i wypełnianie tajnych misji wagi państwowej.  Nie jest jednak konieczne, aby czytać 12 poprzednich części żeby móc sięgnąć po tę książkę. Pojawia się zupełnie nowy bohater, 12-letni Ryan. Poznajemy go w momencie, kiedy otrzymuje swoje pierwsze poważne zadanie. Ma zaprzyjaźnić się z Ethanem, wnukiem Ireny Aramow, która rządzi przemytnikami z Kirgistanu. Cel to wyciągnięcie od niego jak największej ilości informacji na temat tego, co robi jego rodzina. Równolegle toczy się historia 11-letniej Chinki Fu Ning, której ojciec okazuje się być handlarzem żywym towarem, a ona sama musi uciekać z Chin razem z przybraną matką. Historia splata się, kiedy w drodze z Chin do wielkiej Brytanii Fu Ning spotyka w Kirgistanie Leonida Aramowa, który chce wyciągnąć pieniądze od jej przybranej matki.
 
Podstawowe pytanie, jakie nasunęło mi się po lekturze książki brzmi: czy jest ona faktycznie przeznaczona dla młodocianego czytelnika? Czytając opis na okładce spodziewałam się nudnawej książki dla dzieci. Napis „niewskazane dla czytelników poniżej 12 lat” wzięłam za kokieterię. Nic bardziej mylnego. Owszem, niewyszukane słowa i fabuła, za którą łatwo nadążyć przemówią bardziej do dzieci. Autor dotyka jednak poważnych problemów jak handel ludźmi czy prostytucja, nie szczędzi opisu tortur i przekleństw. Nie twierdzę, że młodzież ma uciekać od takich tematów, jednak sposób ich przedstawienia nie wydaje mi się odpowiedni dla tak młodego czytelnika. Są również inne elementy, które mnie drażnią. Na przykład: bohaterowie są wysportowani – fajnie, ale sześciopak u 12-latka? To chyba lekka przesada. Inny przykład: gdy główna bohaterka (przypominam - ma 11 lat) widzi jak jej matka zabija z pistoletu dwóch ludzi, zamiast szoku i płaczu metodycznie pyta ją, skąd wzięła broń. Rozumiem, to mają być bohaterskie dzieci, ale gdzieś muszą leżeć granice.
 
Podsumowując, może nie jest to mistrzowskie pisarstwo ani fabuła godna wielkiego kryminału, ale zdecydowanie dobrze się ją czyta, wręcz jednym tchem. Mimo faktu, że jestem dwukrotnie starsza niż główny bohater, miałam sporo frajdy czytając tę książkę i chętnie sięgnę po kontynuację. Apelowałabym jedynie o podniesienie cezury wieku potencjalnych czytelników, za co pewnie zostanę wyśmiana przez zaznajomione z brutalnością tego świata 12-latki.

niedziela, 16 grudnia 2012

Powrót do arcydzieła


W minionym tygodniu po raz kolejny przeczytałam „Lolitę” Vladimira Nabokova. Pierwszy raz sięgnęłam po nią tuż po mojej maturze, kiedy wyznaczyłam sobie zadanie przeczytania kilku powieści określanych mianem arcydzieł literatury. „Lolita” od razu mnie zachwyciła. Styl pisania, dobór słów, historia tak różna od tego co czytałam dotychczas. Widać rękę mistrza. Od tego czasu minęło 5,5 roku i natchniona przez koleżankę, która pisze pracę o Nabokovie, postanowiłam przeczytać ją jeszcze raz.

Tak naprawdę nawet zarys fabuły w tym przypadku musi zabrać trochę miejsca i niestety będzie mały spoiler. Jest to rzekomo autobiografia głównego bohatera, który przybiera pseudonim Humbert Humbert. Wychowany we Francji, w wieku 13 lat zakochuje się ze wzajemnością w równolatce Annabel. Ich uczucie zostaje przerwane przez śmierć Annabel, spowodowaną tyfusem. Od tego czasu bohater zaczyna mieć swego rodzaju obsesję na punkcie małych dziewczynek, które są gdzieś w połowie drogi między dzieciństwem a pierwszymi oznakami dorosłości. Nazywa je nimfetkami. Przed wybuchem II wojny światowej bohater przenosi się do Stanów Zjednoczonych. W 1947 roku trafia do domu Charlotty Haze, wdowy mieszkającej z 12-letnią córką Dolores. Widzi w niej wcielenie swojej dawnej miłości. Po krótkim czasie Humbert pod przymusem żeni się z Charlottą, miesiąc później ginie ona w wypadku samochodowym. Humbert zabiera Lolitę (jak nazywa swoją pasierbicę) z obozu wakacyjnego i wyrusza z nią w roczną podróż po Stanach. W czasie tej podróży Humber chce wykorzystać Lolitę, ale to w końcu ona uwodzi jego i okazuje się, że nie był on jej pierwszym partnerem seksualnym. W końcu osiedlają się w Beardsley, małym miasteczku w Nowej Anglii. Humbert odgrywa rolę ojca dziewczyny i posyła ją do prywatnej szkoły dla dziewcząt. Jest zazdrosny i ściśle kontroluje wszystkie jej spotkania towarzyskie, zabrania jej chodzenia na randki i udziału w prywatkach. Po kilku miesiącach znowu wyruszają w podróż, podczas której Lolita ucieka. Następne ich spotkanie następuje dopiero po 3 latach. Nie jest to koniec historii, ale dla osób, które nie czytały niech chociaż zakończenie pozostanie tajemnicą.

Kilka lat temu, poza oczywistym faktem zachwytu nad książką, potrafiłam w jakiś sposób wytłumaczyć zachowanie głównego bohatera. Jego samotność, poszukiwanie miłości, usprawiedliwianie, że przecież kiedyś dziewczynki w wieku 12, 13 lat wychodziły za mąż i rodziły dzieci nawet mnie przekonywały. Tym razem czytając zauważyłam u siebie zmianę nastawienia, zmianę subtelnych odczuć w stosunku do bohaterów i opisywanej sytuacji. Moje współczucie zastąpiła pewność, że bohater nie powinien opuszczać klinik psychiatrycznych, w których już wcześniej bywał. Dziwnie lokowana miłość jawi mi się jako pedofilia w czystej postaci. Tłumaczenie sobie „dziewczyna też nie była bez winy” zamieniam na „jak on mógł tak zniszczyć jej życie?”. And so on.

Niech Was nie zniechęca moja opinia o treści, ponieważ ta książka to o wiele więcej niż tylko fabuła. To mistrzostwo stylu, zawierające w sobie wiele odniesień do innych dzieł literackich i tekstów kultury, mnogość aliteracji i gier słownych. To również interesujący obraz społeczeństwa amerykańskiego lat '40 i '50. Należy również dodać, że słowo „nimfetka” wymyślone przez Nabokova weszło do słownika i funkcjonuje w mowie potocznej po dziś dzień. To pozycja, której nie muszę polecać. Rozumie się samo przez się, że trzeba ją przeczytać.

wtorek, 11 grudnia 2012

Detektyw wszech czasów


Co jakiś czas zaczynam odczuwać przymus sięgnięcia po kolejną pozycję z klasyki światowej literatury, której jeszcze nie czytałam. Na mojej liście „must read” nie mogło zabraknąć Sherlocka Holmesa. Od momentu kiedy kilka miesięcy temu przeczytałam pierwszą powieść Arthura Conan Doyle'a, w której powołał do życia tego znamienitego detektywa, stał się on jednym z moich ulubionych bohaterów literackich. Do dziś przeczytałam wszystkie 4 powieści i 3/4 opowiadań w jakich występuje postać Holmesa.

First things first. Holmes po raz pierwszy pojawił się w powieści „Studium w szkarłacie” wydanej w 1887 roku. Łącznie Conan Doyle napisał 4 powieści oraz 56 opowiadań o detektywie. Nie były to jego jedyne dzieła. Zaczynał pisząc powieści historyczne, a szerszej publiczności jest znany również z książki „Zaginiony świat”, która doczekała się ekranizacji. Czytelnicy uwielbiali pisarstwo Conan Doyle'a, ale gorętszą miłością kochali fikcyjnego Sherlocka. Dlatego też, gdy w 1893 autor uśmiercił Holmesa w opowiadaniu „Ostatnia zagadka”, napłynęły do niego stosy listów, aby przywrócił go do życia. Tak też się stało. 
W 1903 roku w opowiadaniu „Pusty dom” detektyw cudownie ocalony powrócił, aby rozwiązywać kolejne zagadki kryminalne.

Sherlock Holmes to nie jakaś tam postać fikcyjna. To ubóstwiany bohater, który do dziś silnie oddziałuje na kulturę popularną, a przede wszystkim na wyobraźnię czytelników. Książki o detektywie są według NY Times na trzecim miejscu najczęściej czytanych pozycji książkowych na świecie, zaraz po Biblii i słowniku. Przetłumaczono go na 84 języki, istnieje 357 stowarzyszeń „sherlokistów”, jest ponad 10 000 publikacji encyklopedycznych, studiów i innych prac na temat wybitnego detektywa. Ma nawet swoje muzeum w Wielkiej Brytanii, na Baker Street 221b, gdzie „mieściło się” jego mieszkanie.1

W chwili obecnej traktuję działa z Sherlockiem Holmesem jako jedną całość. Każde ma w sobie coś interesującego, intrygę, inteligentne rozwiązanie, dreszczyk emocji. Polecam przeczytać wszystko :) Można to nawet zrobić kupując tylko jedną książkę. W 2011 roku ukazała się po polsku „Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa” zawierająca – jak głosi tytuł – wszystkie powieści i opowiadania. Jest to dość opasły tom, jednak o niezbyt wygórowanej cenie. To dla wielbicieli. Dla chcących dopiero poznać sylwetkę detektywa, polecam zacząć od początku, a więc od „Studium w szkarłacie”. Odrobinę mroczna i inteligentna postać Sherlocka z miejsca urzeka czytelnika. Jego wnikliwość i dar obserwacji fascynują, a dobrze skonstruowane opowieści trzymają w niepewności do końca. Tylko Holmes zna wszystkie odpowiedzi. My musimy doczytać do końca.

piątek, 30 listopada 2012

Nieodparty urok wampirów


Na swoją zgubę jakiś czas temu trafiłam na stronę poświęconą tematyce wampirów, gdzie zebrano dość pokaźną bibliografię dotyczącą tychże. Są to zarówno opracowania naukowe jak i powieści. Od razu ściągnęłam co ciekawiej brzmiące tytuły i tak trafiłam na „Kroniki rodu Drake'ów” Alyxandry Harvey. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale na tyle przyjemna, że można poświęcić kilka wolnych godzin.

Cykl (obecnie składający się z 4 tomów, w przygotowaniu dwa kolejne) rozpoczyna „Księżniczka wampirów”. Jak w każdej książce o wampirach pojawia się kilka znanych i kilka nowych motywów. Nieumarłych osłabiają promienie słoneczne, młodsze z nich prawie od razu po wschodzie słońca zapadają w sen, mogą zostać poparzone, chociaż raczej od tego nie umrą. Mogą się zarówno przemienić przez ugryzienie, jak i być „genetycznym” wampirem, czyli urodzić się człowiekiem i samoistnie przejść przemianę w dniu 16 urodzin. 

Główna bohaterka, Solange Drake, jest pierwszą dziewczyną, która przyszła na świat w rodzinie wampirów. Jej przeznaczeniem jest zostać królową wszystkich wampirzych plemion. W związku z tym ma tak samo wielu zalotników, którzy chcą z nią dzielić władzę, jak i wrogów, którzy władzę chcą mieć tylko dla siebie. Kiedy zostaje uprowadzona, jej starszy brat Nicholas i najlepsza przyjaciółka Lucy wyruszają jej na ratunek. W kolejnej części, zatytułowanej „Pojedynki wampirów”, poznajemy dalsze losy Drake'ów, są również nowi bohaterowie, dzięki którym poznajemy realia XVIII-wiecznej Francji.

Akcja przedstawiona jest z perspektywy konkretnych bohaterów (tak jak w „Grze o tron”). Jest to typowa młodzieżowa literatura. Osoby, których oczami widzimy dziejące się wydarzenia, to albo dzieci z rodu Drake'ów, przeważnie nastolatkowie, albo ich ludzcy przyjaciele w podobnym wieku. Czyta się przyjemnie, są nawet ciekawe momenty, które odrobinę zaskakują, ale jest ich stosunkowo niewiele. W pierwszej części jest sporo zabawnych sytuacji, w kolejnej już niestety nie. Jako odskocznia od nauki czy pracy – polecam jak najbardziej. Na jeden tom wystarczy jedno popołudnie.

wtorek, 6 listopada 2012

Winter is coming


Każdemu z nas zdarza się czasem popłynąć wraz z nurtem komercji. Mi też, w związku z czym obecnie czytam drugą część trzeciego tomu cyklu (sic!) „Pieśń Lodu i Ognia” Georga R.R. Martina. Całość składa się z 7 części, z których 5 zostało już wydanych: Gra o tron, Starcie królów, Nawałnica mieczy, Uczta dla wron, Taniec ze smokami. Tym razem to co modne jest moim zdaniem jednocześnie i dobre.

Książka ta jest zaliczana do gatunku high fantasy, który charakteryzuje akcja rozgrywająca się w równoległym, wymyślonym świecie. W tym przypadku jest to Westeros, przypominający czasy średniowiecza z domieszką magii i fantastycznych bestii. Bohaterowie pochodzą z królewskich lub szlacheckich rodów, a tytułowa „Gra o tron” rozpoczyna się wraz ze śmiercią prawowitego króla Roberta Baratheona. 
W kolejnej częściach rozpoczyna się wojna, władcy poszczególnych królestw ogłaszają się prawowitymi pretendentami do tronu, a kraina spływa krwią. Do tego dołącza historia Denerys Targaryen, która jest ostatnią żyjącą córką poprzednika Roberta, obalonego króla, a która postanawia zdobyć należny jej tron. Główni bohaterowie za wszelką cenę starają się wpływać na bieg wydarzeń, ponieważ wiedzą, że w przeciwnym wypadku wypadną z gry. Jest tu cała plejada charakterów: ludzie waleczni i tchórzliwi, prawi i intryganci, niewinni i zbrukani krwią. Czasem z jednych przeistaczają się w drugich. Całość okraszona jest elementami erotyki i romansu.

Mania na ową sagę rozpoczęła się jak zawsze (przynajmniej w Polsce) wraz z pojawieniem się ekranizacji. Przyznaję, że sama sięgnęłam po te książki właśnie z powodu serialu, który bardzo polubiłam. Nie miałam wysokich oczekiwań, ponieważ scenarzyści najczęściej wybierają najlepsze sceny a resztę zmieniają, czasem więc ekranizacja jest dużo ciekawsza niż książka. Tym razem jednak jest inaczej. Pierwszy sezon serialu prawie idealnie odwzorowuje fabułę, gdyż była ona gotowym materiałem do sfilmowania (w kolejnym sezonie wprowadzono kilka zmian, ale nadal jest on wierny oryginałowi).

Książka jest również bardzo dobra. Od razu poznajemy wielu bohaterów i to ich oczami przedstawiana jest dziejąca się akcja. W momencie kiedy już czekamy na oczywiste zakończenie jakiegoś wątku, następuje nieoczekiwany zwrot. Kiedy wydaje się, że bohater jest zbyt ważny, żeby go wyeliminować, zostaje on uśmiercony. Generalnie nic nie dzieje się według oczekiwań czytelnika. Z jednej strony jest to denerwujące, z drugiej utrzymuje nasze zainteresowanie. Różnorodność bohaterów gwarantuje znalezienie swojego ulubieńca, nie należy się jednak przywiązywać ;)

Moim zdaniem jest to pozycja godna uwagi. Nie ma oczywistości, jest za to pogłębiona charakterystyka postaci, ich moralne problemy odzwierciedlają znane nam wszystkim konflikty ludzkiego sumienia. Zadowoleni będą zarówno wielbiciele romansów jak i książek przygodowych. Polecam wytrwałym, bo stron do przeczytania jest naprawdę dużo.

sobota, 20 października 2012

Trochę współczesności


Ostatnio natknęłam się na książkę, którą przeczytałam już kilka lat temu. Mimo mojej kiepskiej pamięci do fabuły, tę zapamiętałam wyjątkowo dobrze. Jest to powieść Kazuo Ishiguro „Nie opuszczaj mnie”. Mimo ckliwego tytułu i biało-różowej okładki, nie jest to jakieś kolejne czytadło dla pań.

Książka opowiada o elitarnej szkole z internatem w Anglii. Trójka bohaterów to teoretycznie zwykli nastolatkowie, którzy dorastają, zakochują się, buntują. Od początku jednak wiadomo, że ta szkoła jest inna. Żadnego dziecka nie odwiedzają rodzice, ani dzieci nie wracają do domu na ferie. Bohaterowie stawiają pytania, na które nikt im nie udziela odpowiedzi, w związku z tym sami zaczynają szukać prawdy o tym, co właściwie dzieje się z ich życiem i co ich czeka w przyszłości. W końcu dowiadują się, jaki makabryczny los został im przeznaczony i od tego momentu próbują go zmienić.

To wszystko brzmi dość tajemniczo, ale każde słowo więcej odebrałoby przyjemność czytania tej książki. Mogę za to powiedzieć, że warto ją przeczytać. Na pewno nie jest to łatwa i oczywista lektura. Jest wzruszająca, smutna, czasem przerażająca. Daje podstawę do wielu rozmyślań. Gorąco polecam.

wtorek, 2 października 2012

Klimat minionych lat


Jak chyba każdy mam swoje ulubione okresy w historii. Tym samym lubię czytać książki, których akcja jest w nich osadzona. Jednym z nich jest przełom wieków XIX i XX. Powolne przejście od światła świec do elektryczności, od konnych powozów do aut, zmiana obyczajów i zapatrywań na świat. Dla mnie osobiście ma to nieodparty urok. Dlatego z chęcią sięgnęłam po „Sagę rodu Forsyteów” Johna Galsworthy.

Akcja zaczyna się w latach ’80 XIX wieku i opowiada o rodzinie, a właściwie należałoby powiedzieć o rodzie, bogatych posiadaczy. Zamieszkują w Londynie lub w rezydencjach na wsi, należą do ekskluzywnych klubów i szczycą się swoim nazwiskiem. Bo w ich przypadku nazwisko nie tylko mówi kim są formalnie, ale też świadczy o pewnym sposobie bycia, a nawet o konkretnych cechach charakteru, wspólnych dla wszystkich członków rodziny (np. żyłka do interesów i niechęć rozstawania się z pieniędzmi).

Mimo swojej pozycji mają problemy jak wszyscy, a jako, że rodzina jest duża, ciągle coś się dzieje. Może nie brzmi to zachęcająco dla potencjalnego czytelnika - kto chce czytać o bogatych ludziach z minionej epoki. Ale ta książka bardzo ciekawie ją oddaje. Wśród trzech pokoleń widać ogromne rozbieżności. Dziadkowie tkwią jeszcze w epoce wiktoriańskiej, rodzice chcą nadążyć za szybko zmieniającym się światem, a młodzi odrzucają już większość konwenansów i cieszą się życiem.

Jak dla wielu osób, dla których czytanie książek (szczególnie papierowych) jest największą pasją, życie pozbawione radia, telewizji i komputerów wydaje mi się czarujące. Ręcznie pisane listy, bogata biblioteka i niespieszne życie. Znajdując chwilę czasu mogę przynajmniej o tym poczytać.

wtorek, 18 września 2012

Z cyklu znane i lubiane


Aktualnie czytam kolejny – już 12 – tom przygód Sookie Stackhouse autorstwa Charlaine Harris. Wiele osób zna jej historię z popularnego serialu „True Blood”, który oparty jest na tej serii. W skrócie: Japończycy wynajdują syntetyczną krew dzięki czemu wampiry mogą wyjść z ukrycia, ponieważ nie muszą już żywić się krwią ludzi. Historia ma miejsce w Luizjanie, a główną bohaterką jest kelnerka-telepatka Sookie, która z miejsca polubiła wampiry bo nie słyszy ich myśli (a wiedzieć co myślą inni to wcale nie taka fajna sprawa).

Im dłużej emitowany jest serial, tym mnie jest on wzorowany na kolejnych książkach i wcale się temu nie dziwię. Lubię książki pani Harris. Nie tylko wspomniany cykl „The Southern Vampire Mysteries”, ale również serię o „Lily Bard”. Powoli jednak tracę sympatię dla Sookie i nadnaturalnych stworzeń. Kolejne książki są coraz nudniejsze. Postacie mnożą się na potęgę: jest cała zgraja wampirów, wilkołaków, zmiennokształtnych, wróżek, jest i elf i demon. To jednak nic nie daje. Podziwiam trud włożony w napisanie tylu książek, ale w tym przypadku aż prosi się, żeby skończyć już przygody telepatki. Zwłaszcza, że przygód jest coraz mniej, a coraz więcej opisów przynoszenia hamburgerów i nic nie znaczących small talk.

Pani Harris ma wielu sympatyków na całym świecie i być może myśli o nich pisząc kolejną część przygód Sookie. W końcu nikt nie lubi jak historia jego ulubionego bohatera się kończy. Może myśli o tym, ile pieniędzy jeszcze zarobi, choć tych jej nie brakuje. Może po prostu to lubi. Mimo wszystko wolałabym zapamiętać jej książki jako przyjemne do czytania, gdzie historie nie są naciągane tak bardzo, że zaczynamy odczuwać dojmującą nudę.

Mimo wszystko – polecam. Być może nie zapalicie się tak jak ja i skończycie czytać po pierwszym tomie. Zwłaszcza dotyczy to osób, które najpierw oglądały serial, który dużo bardziej trzyma w napięciu i wyciąga wszystkie najlepsze wątki. Jeśli jednak „The Southern Vampire Mysteries” miałoby odciągnąć was np. od „Zbrodni i kary” - nie dajcie się ;)

niedziela, 2 września 2012

Fantastycznie


Ostatnio czytałam dwie książki z rodzaju fantastyki, obie polskich autorów. Również obie posiadają już swoje kontynuacje. Zastanawiając się, czy warto czytać dalej, postanowiłam przedstawić je w tym miejscu.

Pierwszą z nich jest „Kłamca” Jakuba Ćwieka. Opowiada ona o Lokim, zdegradowanym bogu, adoptowanym synu Odyna, który jest patronem oszustów. Zwą go Kłamcą. Po bitwie między zastępami anielskimi a pogańskimi bogami, Loki przechodzi na stronę zwycięskich aniołów i zaczyna dla nich pracować. Jako, że nie jest ograniczony w działaniach tak bardzo jak posłańcy Boga, swoje cele osiąga za pomocą intryg i iluzji. Książka ta jest tak naprawdę zbiorem opowiadań, których akcja dzieje się w różnych miejscach świata. Każde z nich jest napisane na dobry poziomie. Mnie osobiście spodobała się sama idea współistnienia Boga chrześcijańskiego i innych bogów, którzy toczą ze sobą nieustanna walkę o dusze. Do tego mamy kilka wyrazistych postaci, jak archaniołowie oraz sam Kłamca. Główny bohater to ten typ, do którego mimo jego wątpliwej moralności nie można nie czuć sympatii.

Książkę czyta się płynnie, autor ciągle utrzymuje zainteresowanie czytelnika. Dużym plusem są cięte uwagi głównego bohatera oraz jego dialogi z archaniołami. Z chęcią sięgnę po kolejną część.

Druga pozycją jest „Oko jelenia. Droga do Nidaros” Andrzeja Pilipiuka. To pierwsza część z sześciu tomów. Autora chyba nie trzeba przedstawiać, każdy kto chociaż otarł się o polską fantastykę na pewno czytał jedną z jego książek. Czasem mam wrażenie, że pan Pilipiuk od wielu lat nie zaznał snu, gdyż ciągle pisze (prawie 50 tomów w ciągu 15 lat!).

Przytoczę fragment opisu książki:„Akcja powieści rozpoczyna się w czasach współczesnych (XXI wiek). W stronę Ziemi leci rój meteorów antymaterii, ludziom na ratunek zostaje zaledwie kilka godzin. Nauczyciel informatyki – Marek, pomaga bitemu nastolatkowi Staszkowi. Gdy wydaje im się, że zaraz zginą, spotykają kosmicznego wędrowca – Skrata (kolekcjonera wiedzy unicestwionych cywilizacji, który potrafi przenosić ludzi w przeszłość). Obaj zgadzają się zostać jego niewolnikami.”[1] Zostają przeniesieni do XVI-wiecznej Norwegii, gdzie razem z Heleną, szlachcianką, która z kolei została przeniesiona z 1864 roku, mają znaleźć Alchemika Sebastiana oraz tajemnicze „oko jelenia”.

Szczerze mówiąc, brzmi ciekawiej w skrócie niż zapoznając się z fabułą czytając książkę. Lubię tego autora i jest mi on dobrze znany, ale ta pozycja jest poniżej moich oczekiwań. Akcja trochę się wlecze, ciągle powraca wątek przystosowania się do życia w ciężkich warunkach XVI wieku, które są nieludzkie dla osób żyjących w wieku XXI. Być może kiedyś, nie mając co czytać wrócę do tej historii, ale póki co mogę zasnąć nie znając kolejnej części.




[1] http://pl.wikipedia.org/wiki/Oko_Jelenia

czwartek, 23 sierpnia 2012

Lektura obowiązkowa


Postanowiłam napisać coś na temat książki, której właściwie się nie krytykuje, gdyż pewna (bardzo duża) grupa osób uważa ją bezkrytycznie za wspaniałą. Zostało mi powiedziane, że jak nie przeczytam tej pozycji, nie będę mogła mówić o sobie, że jestem oczytana. Tak więc w końcu postanowiłam zasłużyć na to miano i niedawno skończyłam jej lekturę. Jest to opowieść o pewnym hobbicie i jego dzielnych towarzyszach, którzy chcą uchronić świat przez zalewającym go złem. Tak, tak, to „Władca pierścieni”.

Fabuły chyba nie muszę przypominać, jeżeli ktoś nie czytał to na pewno oglądał film lub słyszał już, o czym jest ta opowieść. Większość osób, które lekturę tej książki ma za sobą uważa, że jest to jedna z najlepszych książek jakie czytali. Świetna, wciągająca historia, całkiem nowy świat i języki, które stworzył Tolkien, magia i przygoda, a wszystko kończy się zwycięstwem dobra nad złem.

Rozumiem, że może się podobać. Rozumiem tym bardziej, że średnia wieku czytelników tej książki wynosi zapewne 15 lat. Zastanówcie się, w jakim byliście wieku, kiedy czytaliście „Władcę…”, jaki był to okres waszego życia. Zahukane nastolatki, które chciały w końcu przeżyć coś prawdziwego w swoim życiu. A w tej książce było to, czego potrzebowaliście: przyjaźń, miłość, niesamowite przygody, wszyscy czuli się ważni i potrzebni.

Dorosły czytając tę książkę pierwszy raz, spotyka się z ciekawą historią, ale taką raczej bajeczką. Nie robi to tak ogromnego wrażenia jak na bardzo młodym człowieku. Być może Wy, czytając ją ponownie teraz, również mielibyście inne odczucia niż 10, 15 lat temu. Zniknęłyby wasze przekoloryzowane wyobrażenia o niesamowitości tej książki. Ale może tego nie róbcie - czasem warto żyć pierwszym wrażeniem J

Wielu z Was powie, że się mylę. Że to fenomen na skalę światową, którego nie potrafię należycie docenić. Tylko ile jest takich fenomenów, których Wy nie potraficie docenić? Ile jest perełek literatury, przez które nie możecie przebrnąć, nudzą was od pierwszej strony? Pewnie sporo. Dlatego i ja mam prawo powiedzieć:  drugi raz po „Władcę pierścieni” nie sięgnę.

PS.: Znalazłam zestawienie 100 książek XX wieku według czytelników dziennika „Le monde”:
http://pl.wikipedia.org/wiki/100_ksi%C4%85%C5%BCek_XX_wieku_wed%C5%82ug_Le_Monde 

Oczywiście subiektywne, jednak jest tam sporo dobrej literatury, no i jest tam „Władca pierścieni”. Ja z tej listy mogę się pochwalić przeczytaniem jedynie 12 pozycji. A Wy?

czwartek, 16 sierpnia 2012

Recenzja książki "Parada blagierów"

"Parada blagierów. Najsłynniejsze mistyfikacje" Ireneusza Pawlika to dość nowa książka, którą miałam okazję zrecenzować. Bez zbędnych komentarzy, zamieszczam recenzję.

"Widząc po raz pierwszy tytuł "Parada blagierów. Najsłynniejsze mistyfikacje" od razu stwierdziłam, że jest to pozycja, którą chcę przeczytać. Nie zawiodłam się, nie mogę jednak całkiem rozpłynąć się w zachwycie. „Parada blagierów” jest niezaprzeczalnie pozycją ciekawą. Na jej stronach poznajemy zarówno pisarzy, malarzy, rzeźbiarzy, aktorki, jak również biologów, genetyków czy fałszerzy, których łączy wspólny pierwiastek – każdy z nich, mówiąc kolokwialnie, zrobił kogoś w balona. Ich historie przedstawione są z pewną dozą humoru oraz ironii, przez co złagodzony jest wydźwięk czasem bardzo niechlubnych czynów.

Książka ta dostarcza nie tylko przeglądu blagierów, ale również solidnej porcji informacji na wiele tematów, z różnych dziedzin nauki, sztuki oraz życia codziennego. Dodatkowo systematyzuje ona wiedzę o osobach i zdarzeniach, o których mogliśmy już usłyszeć, jednak nie zapamiętaliśmy szczegółów. Może to być postać Franka Abagnale’a, znana wielu osobom z filmu „Złap mnie, jeśli potrafisz”, którego nazwiska jednak najczęściej nie pamiętamy, lub jednego z najwybitniejszych fałszerzy malarstwa, pochodzącego z Węgier, Elmyra de Hory.

Mimo wielu zalet znajduję również minusy tej książki. Opisywane osoby występują alfabetycznie, co jest uproszczeniem jeżeli nie czytamy książki „na raz”. Historie są jednak na tyle ciekawe, że ja osobiście przeczytałam książkę w zaledwie dwóch podejściach i raziło mnie zestawienie malarza, a zaraz za nim biologa. Aż prosi się o pogrupowanie tematyczne. Minusem jest również brak spisu treści. Jednak to, co zraziło mnie na początku, to używanie trudnych słów. Być może dla niektórych erudytów wplatanie słów jak „ewokować” lub „tromtadracja” jest czymś naturalnym, dla mnie niestety nie. A sprawdzanie słownika wyrazów obcych w trakcie czytania jest rozpraszające.

Podsumowując, książka jest warta przeczytania. Jest to jedna z tych pozycji, do których po pewnym czasie można wrócić, czytając jedynie wybrane fragmenty dla przypomnienia sobie ciekawych historii. Niejedną z nich można potem opowiedzieć jako ciekawostkę, żeby kogoś rozśmieszyć lub zaintrygować. Może być również impulsem, aby dowiedzieć się więcej o przedstawionych postaciach. Szczerze polecam."

Na początek


Pozwólcie, że daruję sobie finezyjne, przeintelektualizowane wprowadzenia. Ten blog ma być o książkach. Na Wasze nieszczęście o tych książkach, które ja wybiorę. W związku z tym wypada przedstawić moje upodobania, żeby było wiadomo, czego można się spodziewać.

Jako, że czytam od wczesnego dzieciństwa ogromne ilości książek, szybko przestały mi wystarczać książki dla dzieci i młodzieży. Zanim jeszcze poszłam do gimnazjum zdążyłam ogłosić swoją ulubioną książką "Lot nad kukułczym gniazdem". Do dzisiaj pozostaje jedną z moich ulubionych, ale od prawie 10 lat tą pierwszą i jedyną jest "Milczenie owiec" Thomasa Harrisa. Można by pomyśleć, że to wybór niezbyt ambitny. Ale ta książka ma moim zdaniem same plusy. Zaczynając od hipnotyzującej osobowości doktora Lectera, przez dobrze skonstruowaną historię, do końca trzymającą w napięciu, główną bohaterkę, której kibicujemy, itd. Jest po prostu dobrze napisana, do przeczytania jednym tchem. W dodatku czytając ją drugi raz, ma się tyle samo przyjemności co za pierwszym razem. Cała seria jest zresztą warta uwagi.

W palecie moich ulubionych książek są też:

·„Psychoza” Roberta Blocha
·„Lolita” Vladimira Nabokova
·„Saga rodu Mayfair” Anne Rice
·„Wszystkie wiersze” Haliny Poświatowskiej
·„Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa” sir Arthura Conan Doyla

Dodam również, że bezwarunkowo kocham wampiry, wilkołaki, czarownice oraz inne ciekawe stwory. Przekonałam się również do polskiej fantastyki, w związku z czym ostatnio sporo jej czytam. A, i uważam za swój obowiązek poszerzać swoją znajomość klasyki. Może w końcu uda mi się przeczytać „Ulissesa” – jeżeli tak, na pewno się pochwalę. Nie wykluczam również odchyleń socjologicznych i nietrafionych nowości.

Nie sądzę abym sięgnęła już po jakąkolwiek książkę Johna Grishama czy Paulo Coelho, nie dlatego, że uważam ich za złych pisarzy. Po prostu czytając ich trzecią czy czwartą książkę mam wrażenie, że zaczynają się powtarzać, a zakończenie można przewidzieć.

Przyjmuję za swoje minimum jeden post w tygodniu, ale mam nadzieję, że będę miała natchnienie na więcej. Chciałabym, żeby moje wynurzenia obudziły w Was chęć, aby czytać więcej, lub w ogóle czytać, bo jak wiadomo, statystyczny Polak nie kończy nawet 1 książki rocznie.


Stay tuned.